Marina Lewycka, Wojna Domowa

Przykład zastosowania chociażby nietypowych porównań i wspomnianego naturalizmu: "Gdzieś w ciemnym domu trzasnęły drzwi i rozległ się szum spuszczanej wody. To pewnie tata walczył ze swoją prostatą tak uparcie jak kiedyś z globalnym kapitalizmem". Wiele jest też w książce o klejach, trochę chemii i fizyki, a co tam. W tym wszystkim wiele jest mądrości w porównaniach życia do kleju. Kto by pomyślał. Z całą pewnością jest to powieść pełna skrajności, momentami potrafi ubawić do łez, momentami nieco zawiła, pogmatwana i bez sensu. Nie jest to książka dla każdego, odniosłam wrażenie, że autorka za dużo rzeczy próbowała przekazać, emigranci, spory religijne, Armagedon i Apokalipsa, zastosowania klejów i oczywiście KOTY :) WonderBoy, Violetta, Musogorski i Fajdające Łajno. Samo zakończenie również jest zaskakujące i pomimo wszystko pozytywne.
Wojna domowa, nie będzie to post o polskim serialu z lat 60, nie będzie to też wpis dotyczący sytuacji politycznej i toczących się walkach, właściwie nie będzie tu mowy o żadnych działaniach wojennych, agresji czy przelanej krwi choć do rękoczynów we wspomnianej "Wojnie domowej", M. Lewyckiej dochodziło nie raz.
Marina Lewycka, jak głosi notatka na okładce książki, jest córką ukraińskich imigrantów, która urodziła się w obozie dla uchodźców w Kilonii w Niemczech. Jednak jej życie związane jest z Wielką Brytanią, gdzie studiowała i gdzie obecnie wykłada. Znana jest z powieści "Zarys dziejów traktora po ukraińsku" wydanej w 2005 roku, która uzyskała nominacje do prestiżowych nagród literackich Man Booker i Orange Prize, zdobyła także nagrodę Bollinger Everyman jako najlepszy utwór komediowy.
Jeśli spytacie dlaczego sięgnęłam po tę konkretną książkę, to odpowiem, że było to dzieło przypadku. Podczas buszowania po sklepowych półkach, wypatrzyłam stoisko z przecenionymi książkami, niemal jak bohaterka "Wojny domowej" Naomi Szapiro, która ma świra na punkcie przecen. Tym oto sposobem ze stosu różnorakiej literatury wydobyłam książkę Lewyckiej. Szczerze powiedziawszy bardziej zainteresował mnie opis "Zarysu dziejów traktora ...". Zdaję sobie sprawę, że tytuł zupełnie odpycha, ale wierzcie mi opis zapowiada coś zgoła innego. Jednak jako, że traktora nie było, wrzuciłam do koszyka Wojnę domową. Piękne rysunki kotów na okładce również przykuły moją uwagę, nie było odwrotu.
Zanim o wojnie, wpierw o traktorze. Mogę powołać się jedynie na krótki opis, zamieszczony na końcu "Wojny domowej" dotyczący "Zarysu dziejów traktora po ukraińsku". Książka opowiada o dwóch siostrach, których ojciec, ponad 70 letni mężczyzna, pewnego dnia oznajmia, że odnalazł miłość swojego życia. I tu zacytuje opis wybranki "... świeżo poślubiona, ponętna, dysponująca gigantycznym biustem i odziana w minispódniczkę Walentina, która kosztem Nikołaja chce realizować marzenie o zachodnim stylu życia (...)". Siostry postanawiają pozbyć się macochy zanim ta doprowadzi ich ojca do grobu, ten zaś spokojnie zajmuje się pisaniem historii traktorów. Zachęcające, czyż nie?
Jednak z braku laku, czyli dziejów traktora, musiałam zadowolić się "Wojną domową". Początki były trudne, to zbyt słabe określenie, były torturą. Pierwsze 50 stron było męką, już miałam porzucić gdzieś tę książkę, oddać, cokolwiek byle nie czytać jej dalej, ale zebrałam się w sobie i postanowiłam brnąć dalej. Odpychał mnie w niej naturalizm, i to nie taki naturalizm Flauberta, lecz naturalizm posunięty go granic wytrzymałości. Być może mam nieco staroświeckie podejście do literatury, jednak lubię a nawet oczekuję od niej języka pięknego, wyszukanego słownictwa itp. Natomiast w "Wojnie domowej" pełno jest nie tyle drastycznych sytuacji ile sposobu ich opisania. Dobitnym przykładem może być opis wymiocin, zapach domu Pani Szapiro, coś co sprawia, że pomimo iż nie czujecie, i całe szczęście, nie widzicie tego wszystkiego, to i tak zieleniejecie na twarzy i robi wam się słabo. Wszystko jest chyba kwestią przyzwyczajenia, gdyż po kilkunastu stronach przestają razić i szokować takie opisy. W książce poruszonych jest też sporo kwestii żydowskich, konfliktów, nieco historii, wszystko jest jednak moim zdaniem zbyt chaotyczne, fragmentaryczne, właściwie nieistotne dla przebiegu wydarzeń. Początkowo służy wyjaśnieniu historii miłości Naomi i Artema Szapiro, jednak jest to bardzo zawiła historia, która zbacza na wątek Pana Alego a następnie syna Naomi Chaima.
Jednak co jest intrygujące w całej tej historii. Otóż kobieta która podaje się za Naomi Szapiro, wcale nią nie jest, dom zaś w którym mieszka jak się okazuje również nie należy do niej, nie należał również do Artema Szapiro. Bardzo interesujący jest wątek z opieką społeczną i Panią Goodney, która za wszelką cenę próbuje umieścić Panią Szapiro w domu opieki i zająć jej dom. Szyki pokrzyżuje jej jednak sąsiadka Pani Szapiro, Georgina, kobieta której małżeństwo się rozpada a syn pogrążony jest w rozważaniach nad wizją końca świata, Apokalipsie i innych przepowiedniach. Jakby tego było mało, mamy tu także trochę z popularnego tak ostatnio Grey'a (nie żebym czytała, choć nie wykluczam). Otóż w rozgrywkach między Georginą a Panią Goodney, pojawiają się także Mark Diabello i Nick Wolfe, agenci nieruchomości, i to z jedym z nich Georgina nawiązuje płomienny romans. Również tutaj nie szczędzi szczegółów autorka.
Komentarze
Prześlij komentarz