LOVE, ROSIE a może ... Where the Rainbows ends
PS. Realizuje postanowienie noworoczne. Konsekwentnie, ale nie zapeszajmy.
Pierwotnie w 2012 roku książka ukazała się pod tytułem "Na końcu tęczy", obecnie na półkach w księgarniach znajdziemy "Love, Rosie". Wygląda na to, że tytuł nie był zbyt chwytliwy. Na podstawie książki nakręcono film i jak to w życiu bywa, tak i w tym biznesie uznano, że przeciętny zjadacz chleba będzie poszukiwał w księgarniach książki pod tym samym tytułem. By nie rozczarować potencjalnych nabywców zafascynowanych filmem nowe wydanie tej samej powieści ukazało się pod nowym tytułem i z okładką filmową. Do przeczytania książki zachęcił mnie zwiastun filmu, trochę to wszystko na opak ale czasem tak już bywa. Tak czy inaczej zapragnęłam najpierw przeczytać książkę, później zaś obejrzeć film, co przyznaję jeszcze nie nastąpiło, ale taki jest plan.
Przechodząc do sedna sprawy, post będzie dotyczył książki, która w księgarniach wygląda na nieco opasłą, lecz to tylko pozory. Po pierwsze czcionka robi swoje, po drugie zaś napisana została w dość nietypowy sposób, co ma swoje zalety. Otóż brak tam narracji, brak narratora. Całą historię poznajemy poprzez listy, e-maile, notki, wiadomości na czacie, treści zaproszeń i tym podobnym pisemnym formom (być może przemykają się tam rozmowy telefoniczne, ale głowy nie daję), które wymieniają między sobą bohaterowie. Trochę zaskoczyła mnie taka forma opowiedzenia tej historii i nie do końca jestem przekonana czy przechyla szalę korzyści. Niewątpliwie dzięki temu bardzo szybko czyta się "Love, Rosie". Jednak wszystkie ważne wydarzenia, które mają miejsce, przedstawiane są bardzo powierzchownie, jako relacja z ... . Brakowało mi opisu wydarzeń z danej chwili, poczucia że coś się dzieje tu i teraz, co dawałoby mi poczucie osoby obserwującej wszystko choćby tylko z ukrycia.
Fabuła obejmuje wydarzenia od czasów dzieciństwa głównych bohaterów Rosie Dunne i Alexa Stewarta, aż do osiągnięcia przez nich wieku dojrzałego, jeśli mnie pamięć nie myli około 50 lat. Całkiem duża rozpiętość czasowa, ale tak naprawdę czas umyka nam równie szybko co Rosie jej okres wczesnej młodości. Pojawienie się dziecka w jej życiu w bardzo młodym wieku przewraca jej świat do góry nogami. Poznajemy historię młodej dziewczyny zmagającej się z przeciwnościami losu, która rezygnuje ze studiów by zająć się córką, potem zaś pracując w fabryce spinaczy napalonego Andiego stara usamodzielnić się i ułożyć swoje życie na nowo. Podejmuje wyzwanie, spełnia marzenie jakim jest praca w hotelu, pokazując że czasem wystarczą chęci i pozytywne nastawienie by osiągnąć zamierzony cel. Choć los od początku rzuca jej kłody pod nogi, nie zniechęca jej to do dalszych prób. Książka jest pełna humorystycznych zdarzeń, Rosie ma talent do pakowania się w zaskakujące sytuacje.
Jest też Alex, który wydaje się być przyczyną wszystkiego dobrego i złego.
Cała historia krąży wokół jednego, pokazuje jak dwoje ludzi mija się przez większość swojego życia, szuka szczęścia pomimo że ono jest tak blisko.
W pewnym momencie czytelnik nawet powątpiewa czy tych dwoje kiedyś będzie razem, dobiegają 50 i nic...................... nic .................... i nagle BUM!!!.
Alex znany chirurg, dwukrotnie żonaty, Rosie właścicielka hotelu po rozwodzie.
Alex znany chirurg, dwukrotnie żonaty, Rosie właścicielka hotelu po rozwodzie.
Ciekawe jest również to, że obok obserwujemy także alternatywną historię córki Rosie, Katie i jej najlepszego przyjaciela z dzieciństwa Tobiego. Historia, którą można by potraktować jako historię Rosie i Alexa pod tytułem "Co by było gdyby Alex nie opuścił Irlandii i poszedł wówczas na bal z Rosie".
Książka pełna humorystycznych sytuacji z życia wziętych, jest proza życia śmierć, zdrada i zwątpienie, ale takie jest przecież życie. Cecelia Ahern napisała "Na końcu tęczy" na podstawie prawdziwych wydarzeń.
Polecam, gdyż warto przeczytać.
PS. Realizuje postanowienie noworoczne. Konsekwentnie, ale nie zapeszajmy.
Komentarze
Prześlij komentarz